Sztuka odpuszczania

Sztuka odpuszczania

Akceptacja. Wobec siebie, swojego ciała, jego ograniczeń, niedoskonałości i okoliczności, które akurat mają miejsce. Niby proste. Banał. Podstawa w jodze. Określasz miejsce, w którym w tej chwili się znajdujesz, akceptujesz to i stąd wyruszasz. Nie da się inaczej. A jednak owa akceptacja jest jedną z najtrudniejszych rzeczy jakich uczymy się w jodze. Przynajmniej dla niektórych – ja należę do tych osób. Czytasz o tym i słyszysz wszędzie gdzie mówi się o jodze, niby zgadzasz się z tym, przyswajasz i czasem nawet przekazujesz dalej ucząc innych. Wszystko prawidłowo, zgodnie z nauką i filozofią jogi, łagodnym podejściem do ciała itd. Ale ile z tego stosujesz w praktyce? Na swojej macie podczas tych kilkudziesięciu minut gdy spotykasz się ze sobą, ze swoim ciałem? Na drodze często stoją nam ambicja, ego, chęć przekraczania granic, stawania się coraz lepszym. To naturalne. Jeśli robimy coś od kilku lat chcemy widzieć efekty, robić coraz trudniejsze rzeczy, nie „poddawać się”, wyciskać na macie więcej niż początkujący lub my sami sprzed roku. A kiedy ciało nie nadąża za umysłem, za ego, przychodzi smutek, niezadowolenie, zniechęcenie a czasem kontuzje. Ze mną tak właśnie było.

Z natury jestem osobą ambitną, nie da się ukryć, lubię wyzwania, rozwój, ciągłe parcie do przodu. Stawanie się lepszą niż byłam wczoraj. Miałam kilka celów jogowych – asan, które chciałabym robić bo ładnie wyglądają i są zaawansowane. Więc do mojej praktyki dokładałam sobie często ich nieco uproszczone warianty, wykonalne dla mnie na ten moment. W konsekwencji moja praktyka wyglądała często jak solidny trening, złożony przynajmniej w ¼ z trudnych pozycji (prawidłowo w naszej praktyce powinny się znaleźć nie więcej niż 1-2 trudne asany). Wiedziałam, że nie wykonam od razu tych pozycji w pełnym wariancie, że potrzeba czasu, przygotowania itd. I chociaż czasem kończyłam praktykę z satysfakcją dobrze wykonanej pracy to czasami czułam frustrację, że ciągle nie mogę, że jeszcze tyle mi brakuje. Zawsze niewystarczająco. Niby dobrze, ale właśnie NIEWYSTARCZAJĄCO. Znacie to? Oczywiście czasem bolały mnie plecy, byłam zmęczona. Możecie sobie wyobrazić, że potrzeba dużo silnej woli i samozaparcia, żeby ciągle wracać na matę pomimo braku zadowolenia i myśli o nadchodzącym kolejnym „wycisku”, który sama sobie fundowałam. No ale myślałam, że tak trzeba – w końcu gdzieś chcę dojść, więc muszę pokonać jakąś drogę aby osiągnąć swoje cele. Akceptowałam to. I niby wiedziałam również o tym, że akceptacja siebie, swojego ciała i swoich ograniczeń jest ważna i potrzebna. Niby. Bo przecież tak naprawdę, wymagałam od siebie bardzo dużo, chciałam coraz więcej i wkurzałam się, gdy nie było tak jak chcę. Moja praktyka to była taka ciągła walka ze sobą.

Olśnienia doznałam na ostatnich warsztatach jogi w Krakowie z Agnieszką Wielobób. Warsztaty niby całkiem nie na ten temat, ale jak zawsze we wspaniałej atmosferze akceptacji z cudownym podejściem Agnieszki. Miękko i łagodnie. Ona robi to najlepiej na świecie. Do tego rozmowa z Gosią (buziaki :*) otworzyła mi jakieś klapki w głowie. Otóż, od kilku miesięcy przed warsztatami pracowałam inaczej niż dotychczas – 8 godzin dziennie w pozycji siedzącej, praca przed komputerem. Do tego, szczególnie na początku potężny stres, związany z robieniem nowych, dość skomplikowanych rzeczy i chęcią wypadnięcia jak najlepiej w oczach nowych szefów i kolegów z pracy. Ponadto od jakiegoś czasu przyjmuję izoretinoidy, które wysuszają mi skórę, ale również wszystkie mięśnie i stawy, przez co dodatkowo jestem sztywniejsza i bardziej „skrzypiąca”. Możecie sobie wyobrazić, że nie odbiło się to najlepiej na moim kręgosłupie. Okropnie bolał mnie odcinek krzyżówo-lędźwiowy. A ja przecież ćwiczyłam jogę. Prowadziłam nawet zajęcia. Jednak na macie nie dawałam sobie taryfy ulgowej. Skoro mogłam robić trudniejsze asany, to czemu nie? Czemu miałabym rezygnować z bardziej zaawansowanych wariantów pozycji? Po tylu latach ćwiczenia jogi cofać się? Coraz mniej chętnie wstawałam rano żeby poćwiczyć. Unikałam maty bo tam nie było lekko. I potem na tych warsztatach doznałam olśnienia. Tylko się nie śmiejcie, bo takie to oczywiste i proste, że aż strach. Pomyślałam, że skoro pomagam innym, mówię im co byłoby dobre dla nich przy takiej czy innej dolegliwości ze strony kręgosłupa, to czemu nie miałabym pomóc sobie? Dlaczego zasady łagodności i pełnej życzliwości akceptacji nie odnieść do siebie? Czemu nie potraktować siebie jak najlepszej przyjaciółki i zalecić sobie delikatnego traktowania, totalnej cierpliwości i braku oczekiwań? O tak, mogę to zrobić. I zrobiłam. Ćwiczyłam potem krócej, ale codziennie. Moja praktyka była łagodna, delikatna, nienastawiona na żadne osiągnięcia. Po prostu taka, po której czułam się dobrze, moje ciało się relaksowało i odprężało. I wiecie co? Oczywiście plecy przestały mnie boleć 😉 A po jakimś czasie takie podejście poskutkowało apetytem na nieco więcej i wprowadzeniem od czasu do czasu czegoś bardziej wymagającego. A przecież poza tym nic się nie zmieniło – pracę mam tą samą, tylko już się tak nie stresuję, leki nadal przyjmuję, a czuję się znacznie lepiej. Wiem, że będę  kontynuować takie podejście i pilnować aby moja ambicja znowu nie sprowadziła mnie na mieliznę 😉

Już dawno zrozumiałam, że joga będzie ze mną całe życie, ale teraz dotarło do mnie, że nigdzie nie muszę się spieszyć. Że nikt nie wyznaczył mi deadline’u na Natarajasanę ani mostek ze stania. Że moje życie się zmienia i moja praktyka powinna się do niego dostosować. Doświadczamy przypływów i odpływów i praktyka zmienia się wraz z nami oraz tym co nas spotyka. Joga jest częścią naszego życia, jego stałym elementem i powinno nam być z nią zawsze dobrze i po drodze. Na macie przekraczamy siebie – czasami w wymiarze fizycznym bo akurat uda się zrobić coś nowego, ale bardzo często jest to wymiar psychologiczny. Dowiadujemy się nowych rzeczy o sobie, które potem możemy obserwować (i zmieniać) w życiu codziennym. Ja ciągle uczę się odpuszczać – sobie, innym, światu, życiu. Puszczać asany i inne pragnienia, na które jeszcze nie jestem gotowa. Tymczasem idę swoją jogową ścieżką, robię to co mogę najlepiej jak mogę dzisiaj, z podejściem pełnym zaufania, łagodności i otwartości na to co się może wydarzyć. A Ty jak traktujesz swoją praktykę, swoje ciało, siebie? Bądź dla siebie dobra/dobry, traktuj swoje ciało i siebie z życzliwością, ufaj światu i zawsze oczekuj najlepszego. Bez napinki, presji i wymagań. Pozwól sobie na totalne poddanie się temu co jest. I niech Cię niesie!



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *